Wracają prawdziwi niezniszczalni – rusza nowy sezon NHL!

Crosby, Stamkos, Toews, Kane, Jagr, Crosby, Owieczkin… Nie, to nie obsada kolejnej części filmu „Niezniszczalni” (Stallone, Lundgren, Schwarzenneger, Rourke, Statham i Willis). To po prostu niezniszczalni w świecie rzeczywistym; zamiast na planie filmowym – zebrani na tafli lodu. Czwartek, godzina 1:00 polskiego czasu. Wielki start najlepszej ligi świata NHL. Pozostaje tylko zakrzyknąć: let’s get ready to rumble!

Startuje NHL – sprawdź kursy
– Umiejętności dalej się podnoszą, strzelanie bramek rozkłada się na cały zespół. Gra jest już tak szybka, że nie ma praktycznie zbyt wiele miejsca. Gdziekolwiek się obejrzysz, spróbujesz odjechać, już ktoś cię dopada – mówi o stale rosnącym poziomie rozgrywek Jonathan Toews. Facet, który akurat specjalnie nie powinien narzekać, bo wraz z Chicago Blackhawks sięgnął w zeszłym sezonie po Puchar Stanleya. W kadrze jego zespołu pozmieniało się jednak na tyle, że „Czarne Jastrzębie” warto wziąć pod lupę, podobnie jak dwóch pozostałych głównych faworytów rozpoczynających się rozgrywek.

CHICAGO BLACKHAWKS (Konferencja Zachodnia, Dywizja Centralna)
Należy zapytać głośno – co tam się najlepszego wydarzyło? Na pierwszy rzut oka zmiany kadrowe są tak ogromne jakby zespół klecono w NHL, ale na konsoli. Ubyli m.in. Brandon Saad, Patrick Sharp, Brad Richards. Przyszli natomiast Artiom Anisimow czy Wiktor Tichonow. Nie ma siedmiu zawodników, którzy grali w ostatnim meczu finałów z Tampa Bay. Zwykle rotacje tego typu kończą się w jeden sposób, niezależnie od sportu. Czyli – przynajmniej w początkowej fazie sezonu – lekkim szokiem i marną formą (spójrzmy na Juventus, który stracił Teveza, Pirlo i Vidala!). Ale specjalnie o Blackhawks nie ma się co martwić. W ostatnich sześciu latach wygrali trzy Puchary Stanleya, więc trener Joel Quenneville i jego współpracownicy nie działają na wariackich papierach.

– Mamy przed sobą ogromne wyzwanie. Nigdy nie było trudniej, bo wszystko jest nowe, świeże. Chcemy dotrzeć do playoffów, a potem ustalimy sobie nowe priorytety – deklaruje spokojnie Quenneville. Miminalizm. A na zdrowy rozum – gwarancja kolejnej udanej kampanii z idealnym człowiekiem u sterów.

TAMPA BAY LIGHTENING (Konferencja Wschodnia, Dywizja Atlantycka)
Mieli to. Przez moment. W ostatnich finałach prowadzili z Blackhawks 2:1, ale ostatecznie nie potrafili zadać dwóch decydujących ciosów i sami przyjęli… trzy kolejne. Niby jest stabilizacja, bo z zespołu odszedł jedynie Brenden Morrow, ale tylko niby. Kłopot polega na tym, że Steven Stamkos nadal nie podpisał nowej umowy i za rok może zostać wolnym agentem. Pogłoski docierające do kibiców Lightening też nie są zbyt budujące – gwiazdor ma mieć powoli dosyć życia w Tampie. I zniechęca się z każdym dniem nieudanych negocjacji. GM Steve Yzerman pewnie cierpi już na bezsenność, bo lokalna prasa wywiera presje: – Chcemy Stamkosa na dekadę!

W najgorszym wypadku – mają go jeszcze na rok, więc nawet pesymiści powinni dostrzec światełko w tunelu, bo sezon na pewno nie jest stracony. – W lidze nie ma teraz już łatwych wieczorów. Nic nie wygląda już tak jak pięć, sześć czy siedem lat temu. Bywały takie mecze, że już przed wyjazdem na taflę byłeś pewien zdobytych punktów. Teraz nic z tego i trudno móc cokolwiek przewidzieć” – tłumaczył latem Stamkos. Nici z tonowania nastrojów, bo wszyscy wiedzą swoje – z kumplami powinien zajść bardzo daleko.

PITTSBURGH PENGUINS (Konferencja Wschodnia, Dywizja Metropolitalna)
W Stanach i Kanadzie trwa debata – co jeśli kilku wyjadaczy zakończyłoby karierę? Kto trafiłby do Hall of Fame? Z weteranów na pewno Jarome Iginla i Jaromir Jagr. Co z kolei z kimś poniżej 30 roku życia, komu nagle przyszłoby zawiesić łyżwy na kołku? W takich dywagacjach najczęściej pod lupę bierze się największą indywidualność „Pingwinów” od czasów Mario Lemieux – Sidney’a Crosby’ego.

Kanadyjczyk ma 28 lat, a już wygląda na postać, która może doczekać się dołączenia do panteonu absolutnych legend. Wygrał wszystko, jest 26. członkiem w historii „Triple Gold Club” (zdobywca mistrzostwa świata, olimpijskiego złota i Pucharu Stanleya). Hejterzy powiedzą, że miał szczęście do drużyn, bo w NHL ma na swoim koncie na razie 853 punkty. Tyle samo co Sława Kozłow. Nie brzmi to jeszcze tak oszałamiająco, jak chciałby tego sam Sidney. A, o czym my to… no właśnie, Crosby to wbrew pozorom nie cały Pittsburgh. Jest jeszcze Jewgienij Małkin i reszta chłopaków, którzy jednak – w odróżnieniu od wymienionego duetu – nie zdobyli nigdy mistrzowskiego pierścienia. Coach Mike Johnston ma ciężki orzech do zgryzienia, bo i tak oczekiwania zawsze są takie same – minimum finał. A jakoś to wszystko trzeba poukładać, skoro dokooptowało się do drużyny dwunastu nowych graczy.