
Po 24 godzinach w podróży, prawie 36 godzinach snu, walki z rozładowanym akumulatorem i assistance wróciłam finalnie do rzeczywistości.
Nie będę ukrywać, że tym razem mój żołądek chyba nie do końca zaakceptował hektolitry wody których opiłam się stawiając swoje pierwsze kroki na lekcji surfowania i tak jak mój synek w tamtym roku czuję się lekko słaba, troszku odwodniona, ale pomimo wszystko bardzo szczęśliwa.

Tu w Polsce Social Media to po części moja praca, promuję jogę, dobroczynny wpływ asan na nasze ciało i namawiam tych, którzy chcą ale mają jeszcze opory przed wejściem na matę. Będąc na Bali, pierwszy raz większość tych priorytetów poszła w odstawkę. Chciałam Wam pokazać jak wygląda to magiczne miejsce, co robimy między zajęciami jogi i zachęcić Was do podróży aż na koniec świata.
Bali zauroczyło mnie dokładnie tak samo jak w zeszłym roku. Roślinność, kolory, zapachy, uśmiechnięci ludzie i pozytywna energia wokół. Zachody słońca (nie przesadzam) były to najpiękniejsze zachody jakie widziałam kiedykolwiek na ziemi. Kolory zmieniały się z minuty na minutę. Mieliśmy hotel przy plaży i już od 18 przyjeżdzali ludzie całego Canggu, aby podziwiać i delektować się widokiem zachodzącego słońca na tle oceanu..
Widziałam też biedę. Niektórzy ludzie zarabiają tam ok 180 $/ miesięcznie ale nie narzekają. Sadzą ryż, piją kokosy z drzewa, nie mają kredytów, pożyczek, stresu na co dzień i są szczęśliwi. Tylko im pozazdrościć.


Pozdrawiam ciepło
Miss Joga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz