poniedziałek, 11 lutego 2019

BALI 2019





Po 24 godzinach w podróży, prawie 36 godzinach snu, walki z rozładowanym akumulatorem i assistance wróciłam finalnie do rzeczywistości.
Nie będę ukrywać, że tym razem mój żołądek chyba nie do końca zaakceptował hektolitry wody których opiłam się stawiając swoje pierwsze kroki na lekcji surfowania i tak jak mój synek w tamtym roku czuję się lekko słaba, troszku odwodniona, ale  pomimo wszystko bardzo szczęśliwa.


Mój ostatni warsztat na Bali skłonił mnie do wielu refleksji. Kto śledzi mojego bloga pewnie zauważył, iż mnie tam za dużo nie było, na fb również rzadko się pojawiałam a na inststory im bliżej było wylotu - tym mnie relacji. 
Tu w Polsce Social Media to po części moja praca, promuję jogę, dobroczynny wpływ asan na nasze ciało i namawiam tych, którzy chcą ale mają jeszcze opory przed wejściem na matę. Będąc na Bali, pierwszy raz większość tych priorytetów poszła w odstawkę. Chciałam Wam pokazać jak wygląda to magiczne miejsce, co robimy między zajęciami jogi i zachęcić Was do podróży aż na koniec świata.


Bali zauroczyło mnie dokładnie tak samo jak w zeszłym roku. Roślinność, kolory, zapachy, uśmiechnięci ludzie i pozytywna energia wokół. Zachody słońca (nie przesadzam) były to najpiękniejsze zachody jakie widziałam kiedykolwiek na ziemi. Kolory zmieniały się z minuty na minutę. Mieliśmy hotel przy plaży i już od 18 przyjeżdzali ludzie  całego Canggu, aby podziwiać i delektować się widokiem zachodzącego słońca na tle oceanu..
Widziałam też biedę. Niektórzy ludzie zarabiają tam ok 180 $/ miesięcznie ale nie narzekają. Sadzą ryż, piją kokosy z drzewa, nie mają kredytów, pożyczek, stresu na co dzień i są szczęśliwi. Tylko im pozazdrościć.
Aż wstyd się przyznać, ale tym razem robiłam mało jogowych zdjeć. Jako, że byłam z małą grupą ( jak rzadko ;) i bardzo ogarniętą ( Gosia jesteś maxi-mizer wszech czasów) to mogłam poświęcić więcej czasu dla siebie. W wolnym tłumaczeniu: basen, plaża, książeczka, kawka. Miałam przyjemność uczestniczyć w klasie Muay Thai i surfowania w którym się zakochałam. I uwaga, już na pierwszej lekcji złapałam falę i płynęłam na desce. Wow! Co za uczucie.. Nie wiem czy potrafię Wam przekazać wszystkie emocje związane z ostatnim warsztatem, czasami trudno jest je przelać na papier, ale wiem jedno. 
Na milion procent wrócę tam za rok a dokładnie 10 lutego ( bo wtedy są ferie zimowe w szkole moich dzieci). I kto chciałby do mnie dołączyć, to już niedługo będę miała dla Was konkretną propozycję warsztatu, który jak zawsze będzie zorganizowany tam na miejscu przez Hanię i Adama. Z tym, że za rok będzie jeszcze jedna niespodzianka. Jaka? To już w kolejnych postach.
Pozdrawiam ciepło
Miss Joga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz