czwartek, 10 maja 2018

KIEDY NIE MA JUTRA


Moi Drodzy. Powoli już do Was wracam. Nie pisałam na blogu przez tak długi okres z powodu śmierci mojej Mamy Chrzestnej. Był to dla mnie bardzo ciężki czas, w sumie nadal jest z tym że teraz już powoli przyzwyczajam się do rzeczywistości ( jeśli w ogóle można się do niej przyzwyczaić). Z żałobą każdy radzi sobie na swój sposób i chyba nie ma recepty na to, po jakim czasie możemy już normalnie funkcjonować i kolejne pytanie czy w ogóle będziemy potrafić się odnaleźć w świecie na którym nie ma już naszych bliskich… Raczej nie należę do osób słabych psychicznie i w ostatnich latach byłam na kilku pogrzebach, ale z moją Ciocią łączyła mnie wyjątkowa relacja od  najmłodszych lat. Ona była ze mną po prostu od zawsze, od mojego urodzenia poprzez wszystkie najważniejsze wydarzenia w moim życiu. Zawsze mnie wspierała, dopingowała, miała gołębie serce i przepiękną duszę. Ostatnie tygodnie życia niestety musiała spędzić w hospicjum, gdyż lekarze nie byli już w stanie nic zrobić, aby jej pomóc i ulżyć jej w cierpieniu. Codziennie jeździłam na drugi koniec miasta, aby nie czuła się sama, żeby wiedziała że jestem przy niej, żeby czuła się kochana i bezpieczna.   
Czasami nie chciała mnie wypuścić, a w miarę jak traciła siły nie mogła chodzić, jeść ani pić, była odżywiana tylko przez kroplówkę. Patrzyłam jak gaśnie mi w oczach. Kiedy byłam 2 tygodnie temu w Jerozolimie stojąc przy Ścianie Płaczu nie prosiłam już dla niej o zdrowie tak jak ostatnio. Wiedziałam, że guz jest tak ogromny na płucach, iż fizycznie nie było możliwości, aby go usunąć jakąkolwiek dostępną na świecie metodą a uwierzcie mi poruszyłam niebo i ziemię i sprawdziłam wszystko. Prosiłam Boga o światło dla niej, aby ulżył jej w cierpieniu, aby już więcej nie cierpiała. Modliłam się tam, płakałam i prosiłam aby już ją nic nie bolało…
Zaraz po moim powrocie zadzwonili z hospicjum, że stan mojej cioci się pogorszył i zasugerowali, że powinnam przyjechać i się pożegnać. Wyglądała tak, że nie jestem w stanie tego opisać słowami, nawet nie próbuję, nie chcę…A potem przyszła poprawa, lepiej się poczuła i znowu nabrałam nadziei chociaż w duchu zdawałam sobie sprawę, że bywa iż przed samą śmiercią ludzie czują się lepiej.
Kiedy przyszłam do niej ostatni raz, spojrzała na mnie, nie była w stanie już mówić, pociekła jej łza po policzku. Świat się wtedy dla mnie zatrzymał. Objęłam ją z całej siły, powiedziałam, że ją bardzo kocham i że z nią jestem i że wszystko będzie dobrze. A ona pierwszy raz od miesięcy się uśmiechnęła. To był jeden z takich momentów który zapada w serce do końca życia. Siedziałam z nią długo, opowiadałam co u mnie, co u dzieci, ucałowałam na koniec i obiecałam, że przyjdę jutro jak zawsze. Ale niestety jutra już nie było….
Mam nadzieję, że teraz mnie zrozumieliście..
Miss Joga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz