wtorek, 17 kwietnia 2018

NaPrawdę

Ostatnio Moja 9 letnia córeczka zapytała mnie ze smutkiem w oczach: „Czy to prawda, że  Święty Mikołaj nie istnieje?” Kiedyś to pytanie musiało paść. I nawet przemknęło mi przez głowę czy aby tej bajki nie mogłabym pociągnąć tak jeszcze przez rok ( w porywach do dwóch), ale pomyślałam sobie, że chyba jednak nie…

Często stajemy prze dylematami czy/jak powiedzieć naszym bliskim prawdę która może zrobić im przykrość, zrani ich, a już na pewno zaboli jak mało co.  Najczęściej wybieramy albo: kłamstwo „dla ich dobra”, albo -  prawdę niepełną - która de facto jest kłamstwem bo jeśli nie mówi się wszystkiego to nie jest to cała prawda, więc najnormalniej w świecie jest to kolejne kłamstwo ( mniejsze, większe, ale jest), albo - unikamy tematu, czyli nie odpowiadamy na telefony, na maile, mamy wręcz pomroczność jasną i tabula rase w głowie. Zresztą sami wiecie jak jest. Ja ( wstyd się przyznać)  też tak przez wiele lat robiłam, bo tłumaczyłam sobie, że tak będzie lepiej dla czyjegoś dobra. Sama podejmowałam decyzję za innych, aby ich „uchronić” przed smutkiem. Podobno taka jest ludzka natura. Nie lubimy przysparzać cierpienia innym, nie chcemy ponosić odpowiedzialności za przekazywanie złych wiadomości, a przede wszystkim nie chcemy uczestniczyć w niczym co i dla nas jest nieprzyjemne. Któż z nas lubi patrzeć na cudze łzy? To taki nasz troszku egoizm. A przecież cierpienie jest nieodłączną, wręcz nierozerwalną częścią naszego życia. Owszem nikt go nie lubi, ale ono w naszym życiu było, jest i niestety będzie. Więc może czasami lepiej je zaakceptować niż z nim walczyć? Mówi się, że poprzez ból zdobywamy kolejne doświadczenia, wzmacniamy się i nazywajmy rzeczy po imieniu - uczymy się doceniać wszystko to co mamy, kiedy już jest dobrze. Więc jednak jakieś plusy są...
To, co się dzieje z nami dzięki regularnej praktyce jogi często nazywane jest transformacją. Zmieniamy się nie tylko fizycznie, ale i mentalnie, wiele osób czy tego chce czy nie chce wchodzi na ścieżkę rozwoju duchowego. Nagle dostrzegamy rzeczy oczywiste, które wcześniej były dla nas abstrakcyjne. Ściągamy różowe okulary i widzimy świat taki jaki jest naprawdę. Jaki ładny wyraz: NaPrawdę. Bo w pewnym momencie liczy się dla nas tylko prawda i podchodzimy do życia zero - jedynkowo: prawda - fałsz, dobro - zło, czarne - białe itp. Odrzucamy iluzje, odkrywamy że nie chce się nam już udawać, że jest wszystko jest ok skoro nie jest i po prostu… mówimy prawdę. Nie chcemy już kłamać. Oczywiście, ważna jest forma przekazu, ale rozumiemy, że nie możemy w nieskończoność też „chronić” innych, bo nie na tym polega życie. I nie piszę tu o prozaicznym Gwiazdorku i wróżce Zębuszce ( ten temat też będę miała do przerobienia 🙈), tylko mam na myśli naprawdę poważne sytuacje z którymi wiele osób się boryka... Zatajanie choroby, aby nie martwić bliskich, problemy finansowe, zdrady, osobiste wybory których żałujemy, ale nie robimy nic aby je zmienić itp. Bardzo często słucham Waszych historii  i widzę jak ludzie zapętlają się kłamstwach i idą w nie jeszcze głębiej zamiast całkowicie zmienić kurs. Kłamstwo rodzi kłamstwo, a potem kolejne, a prawda i tak zawsze wyjdzie na jaw… Więc po co kłamać?

Zatem usiadłam przy Saruni, objęłam ją i powiedziałam jej prawdę, że niestety Święty Mikołaj nie istnieje i to Mamusia zostawia prezenty pod poduszką. Sarah w płacz, łzy jak groch lały jej się po buzi ciurkiem. Przykro było mi strasznie, ale wiem, że dobrze zrobiłam (Ileż można trzymać dziecko pod kloszem?)
Refleksja - jakikolwiek macie temat do przerobienia, tajemnice do wyjawienia, prawdę do przekazania -  nie chowajcie głowy w piasek! Im szybciej się z tym zmierzycie, tym lepiej dla Was i dla drugiej strony. 
Powodzenia
Miss Joga
ps. Sarah 10 minut później zapomniała o łzach i Św.Mikołaju. Serio.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz