Ten dzień zapowiadał się wyśmienicie i budzące mnie słońce nawet na chwilę nie zapowiadało niespodzianek, które na mnie czekały.
Miałam zaplanowany warsztat z Kino MacGregor i byłam już prawie gotowa do drogi kiedy coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić przed wyjazdem maila i podnieść sobie ciśnienie tak ok 200 w górę. W jednym zdaniu przeczytałam, że mój jogowy egzamin do którego przygotowywałam się przez ostatni rok, zostaje przełożony o tydzień później, czyli dokładnie wtedy kiedy prowadzę warsztat dla 58 osób w Izraelu. SZOK. Ale spokojnie, nic nie dzieje się bez przyczyny, pewnie Wszechświat ma jakiś plan (?!) Zresztą i tak nie mam czasu się tym martwić bo muszę jechać jedyne 360 km dalej. No i pojechałam… a raczej wjechałam w absolutnie wszystkie możliwe roboty drogowe, ruchy wahadłowe, wykopy, objazdy, korki i wypadki. Nie wspominając już o ślepych uliczkach w które z uporem maniaka prowadziła mnie nawigacja. Oczywiście był też radar, który błysnął mi "tylko" 2 razy. Miałam dobrze ponad 2 godziny zapasu, ale niestety los przeznaczył go na korki w 30 stopniowym upale i na miejsce przyjechałam na 20 min przed rozpoczęciem zajęć (co na międzynarodowym warsztacie gdzie jest ponad 100 uczestników znaczy mega późno, bo kolejka do wejścia i wszędzie tłok). Wiedeń niby metropolia, ale po 18 zapomnij, że kupisz tam bilet parkingowy, który Cię obowiązuje aż do 22! Potencjalny mandat to 36 euro. Jakaś miła pani dała mi stary bilet mówiąc, że może nie zauważą, więc biegnę do auta żeby go tam wsadzić (po co parkować pod jogą jak można 2 przecznice dalej???) Ok, i tak nie mam wyjścia i nadal pełna nadziei, że to tylko takie małe kłody pod nogi mi wpadły (tudzież bele) dosłownie sprintem maratończyka lecę zająć miejsce na sali i do łazienki, żeby się odświeżyć przed zajęciami po jedynych 8 godzinach drogi (tak tyle jechałam, też się dziwię) Jest 10 minut do rozpoczęcia sesji, więc szybko myję się patrzę i… nie wzięłam ręcznika, został na macie jak biegłam zająć sobie miejsce. Aaaaa!!!!!!!!! 🙈
Nadal pozytywnie nastawiona wierzę, że gorzej już być nie może, bo przecież na pewno mam jakąś zapasową koszulkę, którą mogę się wytrzeć. Cóż... jeśli tak myślałam to byłam znowu niepoprawną optymistką! Otwieram torbę, tak ładnie coś pachnie i patrzę, a moje jogowe rzeczy mają kolor gorzkiej czekolady, którą spakowałam przed wyjazdem na poprawienie sobie humoru!!! Ależ go sobie ku…czę poprawiłam, tak że hej! Cała lepiąc się ogarnęłam się na tyle, na ile warunki polowe pozwalały w łazience wielkości szafki nocnej i znowu biegiem ruszyłam na salę wpadając na matę dokładnie o 18.58. Przyszła Kino MacGregor jak zawsze uśmiechnięta. Mój umysł właśnie przygotowywał analizę wszystkich nietypowych zdarzeń, które mnie dzisiaj spotkały, ale powiem Wam, że ja byłam bardzo dzielna i resztkami sił ( tych fizycznych i psychicznych) uparcie się przed nią broniłam. Chciałam się przede wszystkim skoncentrować na warsztacie. Wdech. Wydech. „Uspokój umysł, wycisz myśli, problemy zostaw za drzwiami” to zawsze mówię moim uczniom na samym początku zajęć. Dzięki Bogu podziałało i tym razem. Na koniec sesji dosłownie padłam na Savasanie.
Miałam zaplanowany warsztat z Kino MacGregor i byłam już prawie gotowa do drogi kiedy coś mnie podkusiło, żeby sprawdzić przed wyjazdem maila i podnieść sobie ciśnienie tak ok 200 w górę. W jednym zdaniu przeczytałam, że mój jogowy egzamin do którego przygotowywałam się przez ostatni rok, zostaje przełożony o tydzień później, czyli dokładnie wtedy kiedy prowadzę warsztat dla 58 osób w Izraelu. SZOK. Ale spokojnie, nic nie dzieje się bez przyczyny, pewnie Wszechświat ma jakiś plan (?!) Zresztą i tak nie mam czasu się tym martwić bo muszę jechać jedyne 360 km dalej. No i pojechałam… a raczej wjechałam w absolutnie wszystkie możliwe roboty drogowe, ruchy wahadłowe, wykopy, objazdy, korki i wypadki. Nie wspominając już o ślepych uliczkach w które z uporem maniaka prowadziła mnie nawigacja. Oczywiście był też radar, który błysnął mi "tylko" 2 razy. Miałam dobrze ponad 2 godziny zapasu, ale niestety los przeznaczył go na korki w 30 stopniowym upale i na miejsce przyjechałam na 20 min przed rozpoczęciem zajęć (co na międzynarodowym warsztacie gdzie jest ponad 100 uczestników znaczy mega późno, bo kolejka do wejścia i wszędzie tłok). Wiedeń niby metropolia, ale po 18 zapomnij, że kupisz tam bilet parkingowy, który Cię obowiązuje aż do 22! Potencjalny mandat to 36 euro. Jakaś miła pani dała mi stary bilet mówiąc, że może nie zauważą, więc biegnę do auta żeby go tam wsadzić (po co parkować pod jogą jak można 2 przecznice dalej???) Ok, i tak nie mam wyjścia i nadal pełna nadziei, że to tylko takie małe kłody pod nogi mi wpadły (tudzież bele) dosłownie sprintem maratończyka lecę zająć miejsce na sali i do łazienki, żeby się odświeżyć przed zajęciami po jedynych 8 godzinach drogi (tak tyle jechałam, też się dziwię) Jest 10 minut do rozpoczęcia sesji, więc szybko myję się patrzę i… nie wzięłam ręcznika, został na macie jak biegłam zająć sobie miejsce. Aaaaa!!!!!!!!! 🙈
Nadal pozytywnie nastawiona wierzę, że gorzej już być nie może, bo przecież na pewno mam jakąś zapasową koszulkę, którą mogę się wytrzeć. Cóż... jeśli tak myślałam to byłam znowu niepoprawną optymistką! Otwieram torbę, tak ładnie coś pachnie i patrzę, a moje jogowe rzeczy mają kolor gorzkiej czekolady, którą spakowałam przed wyjazdem na poprawienie sobie humoru!!! Ależ go sobie ku…czę poprawiłam, tak że hej! Cała lepiąc się ogarnęłam się na tyle, na ile warunki polowe pozwalały w łazience wielkości szafki nocnej i znowu biegiem ruszyłam na salę wpadając na matę dokładnie o 18.58. Przyszła Kino MacGregor jak zawsze uśmiechnięta. Mój umysł właśnie przygotowywał analizę wszystkich nietypowych zdarzeń, które mnie dzisiaj spotkały, ale powiem Wam, że ja byłam bardzo dzielna i resztkami sił ( tych fizycznych i psychicznych) uparcie się przed nią broniłam. Chciałam się przede wszystkim skoncentrować na warsztacie. Wdech. Wydech. „Uspokój umysł, wycisz myśli, problemy zostaw za drzwiami” to zawsze mówię moim uczniom na samym początku zajęć. Dzięki Bogu podziałało i tym razem. Na koniec sesji dosłownie padłam na Savasanie.
Wiem, że wielu z Was ma ciężkie dni. Czasami czujemy się bezradni i w jakimś stopni zdruzgotani faktem, że nie mamy wpływu na to co się dzieje w naszym życiu ( np stoisz w 4 km korku równo 46 minut, nie przemieszczasz się nawet o centymetr, a jesteś po 2 kawach !!!) Lecz jeśli nie masz na coś wpływu, to nie możesz się tym przejmować ani denerwować, bo i tak nadal nie masz na to wpływu, prawda?! To na co masz wpływ, to Twoja Reakcja na otaczającą Cię rzeczywistość. Są takie koszulki KEEP CALM AND DO YOGA i powiem Wam, że jest w tym tekście sporo prawdy...
Miss Joga
ps.1. O czym opowiadała Kino, jak uczyła, jak przebiegał tematycznie cały warsztat oczywiście opiszę już wkrótce na blogu.
ps.2. Uczestników warsztatu w Tel- Aviv'ie, którzy jeszcze nie dali znać ad transferów i wycieczek, uprzejmie proszę o deklaracje najlepiej dzisiaj: "Tak jadę" lub "Nie, nie jadę", i info ad formy płatności za hotel. Z góry dziękuję :)
MOTTO NA DZIŚ: „Uwierz w siebie! Nie w takie rzeczy ludzie wierzą!😂
ps.2. Uczestników warsztatu w Tel- Aviv'ie, którzy jeszcze nie dali znać ad transferów i wycieczek, uprzejmie proszę o deklaracje najlepiej dzisiaj: "Tak jadę" lub "Nie, nie jadę", i info ad formy płatności za hotel. Z góry dziękuję :)
MOTTO NA DZIŚ: „Uwierz w siebie! Nie w takie rzeczy ludzie wierzą!😂
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz